Chcesz żyć wiecznie?

Ty też jesteś zabiegany?

Też pędzisz, jak szalona?

Ale przecież, jak na to spokojnie spojrzysz, to zawsze mamy czas…

Na wszystko zawsze mamy czas 😉

Mamy go tak dużo, że sprzedajemy go za bezcen. Oddajemy za darmo.

Darmozjadom.

Wampirom.

Oszustom i złodziejom.

Albo być może zobowiązaniom?

A może oddajemy go w darze naszym bliskim?

Może go inwestujemy?

Nie! Wróć! Jedyna możliwość, by skutecznie zainwestować czas, to zainwestować go we własne dzieci. We własną spuściznę, Ogygię, Pietę…

Ale najczęściej Czas rozmieniamy na drobne w walucie, za którą nie można kupić niczego wartościowego.

W zamian za nasze bezcenne zasoby przyjmujemy plastikowe paciorki, breloczki ze szmelcu i pieczątkę z buraka na ramię.

Oraz w gratisie, jako bonus w promocji, obietnicę wiekuistego istnienia „gdzieś tam kiedyś” w miejscu „później”. Obietnicę, w którą, na nieszczęście wielu z nas wierzy.

Ta mamiąca ego iluzja potrafi omotać tak, że często nigdy nie nadchodzi przebudzenie.

Czas. Cóż. Paradoksalnie…

Skoro mamy go tak dużo, to dlaczego, gdy widzimy koniec, wypatrujemy jednej, kolejnej bezcennej minuty?

Skoro dekady przeminęły z wiatrem niezauważone, dlaczego najbardziej przepełnione życiem zawsze okazuje się to ostatnie tchnienie?

 

Czas… te bezcenne, ale stale mijające, bezpowrotne interwały życia.

Nie kupisz go, ale możesz go oddać lub sprzedać za bezcen.

Nie czujesz, gdy go masz, ale czujesz, gdy zaczyna go brakować.

Możesz je rozdawać lub trwonić bez poczucia, że zacznie Ci go brakować.

Masz wrażenie, że puchnie i rośnie, gdy my rośniemy i mnoży się po wieki, ale nagle znika, gdy rozpoznajemy przemijanie.

Gdy w polu naszej świadomości pojawia się Entropia.

 

Jestem pewien, że nie raz i nie dwa słyszałeś o tych, którzy legli na łożu, które okazało się ich ostatnim. Spoczęli na marach, z których zostali zaniesieni na żalnik.

Gdy każdy oddech jest walką, ci ludzie odbierają ostatnią lekcję. Uczmy się od nich już dziś.

Ostatnimi tchnieniami dogorywającego życia nie żałują tego, co zrobili, ale czego nie udało im się przeżyć. Żałują, że się bali. Że nie mieli odwagi. Tak wiele chcieli doświadczyć. Tak wiele poczuć. Tak wiele.

Za dużo bezsensu. Za mało wartości.

Za dużo ekscytacji. Za mało emocji i uczuć.

Za dużo dystansu. Za mało bliskości.

Zbyt wiele sztuczności i udawania. Za mało szczerej otwartości.

Wybierający się w tę ostatnią wędrówkę już wiedzą, że lepiej przeżyć pełne zachwytu chwile i mieć przekonanie że zdobyło się na odwagę, niż żałować, że się nie spróbowało

Bo kółkiem życia kręcił kapitan Strach.

No bo co?

Nie wypada? A weź nie pitol. Kto za Ciebie doświadczy Twoich własnych radości i smutków?

W książce „Kto ukradł mój ser?” na ścianie zostało wyryte pytanie, które Ty też powinieneś i powinnaś sobie zadać:

Co bym zrobił, gdybym się nie bał? Co bym zrobiła, gdyby strach nie miał znaczenia?

 

Pamiętacie wykład Jacka Walkiewicza?

„Puk, puk. Strach puka do drzwi. Otwiera mu Odwaga. A tam… nikogo nie ma.”

Sam tego się uczę… spokojnie, nie udaję oświeconego. Co to , to nie 😉

Ciekawe, czy zgodzisz się ze mną, że życie to nie film. Ale jednocześnie nim jest. Niemniej jednak: nie mamy dublerów. Nie mamy kaskaderów. Czasem sami ręce i nogi połamiemy w drodze za naszymi marzeniami.

I dobrze!

No co?

Kości się zrastają. Złamane żalem serce już nie.

Gorzej, gdy nie mamy za czym biec.

Ale to rozprawka na inną okazję 😉

 

Dwadzieścia cztery lata temu słuchałem wyznania dziewczyny, która weszła na dach dziesięciopiętrowego bloku przy ulicy Pelczara w Rzeszowie. Podeszła do zachodniej krawędzi.

I zrobiła ten ostatni krok.

Przeżyła. Nie pytaj o detale, bo one są nieistotne.

Później ta dziewczyna wyznała mi.

– Paweł. Zanim zaskoczyłam, marzyłam wyłącznie o tym, by to zrobić. By zakończyć to nędzne życie.

– A później? – zapytałem, chociaż domyślałem się odpowiedzi.

– W momencie, w którym nie mogłam się cofnąć, w chwili, gdy straciłam podparcie i runęłam w przepaść… Ten moment, ten ułamek sekundy, w którym uświadomiłam sobie, że nie ma powrotu… Że nie mogę się przechylić nad krawędź dachu… Wiesz, wtedy, jedyne o czym marzyłam, to cofnąć czas, by nigdy tego kroku nie uczynić. Zanim skoczyłam, niczego tak nie pragnęłam, jak rzucić się w dół. Gdy zrobiłam krok, o niczym nie marzyłam bardziej, jak żyć. Gdy spadałam i wiedziałam, że umrę, pragnęłam żyć najbardziej na świecie. Rozpocząć je na nowo. Gdy spadałam, oddałabym życie, by znów poczuć, że żyję.

(Tak, to było w czasach, gdy depresja nie była uznawana za chorobę, a za rozlazłe lenistwo i przewrażliwienie).

 

Czasu cofnąć się nie da.

A nieliczni dostają jednak drugą szansę od losu.

 

Wiesz co?

Widziałem spojrzenia umierających. Widziałem niemy krzyk o życie tych, którym pozostały dosłownie godziny. Byli tak słabi i zżarci przez chorobę, że słowa nie mogli wydusić. Ale ich oczy mówiły wszystko. Ich chude ramiona cuchnące grobem, szukające drugiego człowieka, chciały poczuć to, na co miały czas przez dekady przepierdzielone na głupoty.

Ale dla nich było za późno.

Oddali by wszystko za jedną minutę pełnego życia.

Jedną, cholera, minutę!

Te, które zostawiamy na facebooku. Na Netflixie. Na kłótniach. Na czekaniu w kawiarni na przyjście kogoś wyjątkowego. Przy ostatnim stoliku. Tuż przy drzwiach obok ubikacji.

Czy jesteś w stanie to pojąć?

Jeszcze nie?

Spokojnie.

Masz czas.

Masz mnóstwo czasu.

 

Ci ludzie… leżący w ostatnim posłaniu.

Oni zeskoczyli z dachu życia.

Niektórzy zostali zepchnięci.

Widziałem ich żal. Ich ból.

W zamian za pełne wygodnego tchórzostwa i konformizmu przetrwanie dostali na łożu śmierci bezdenne morze żalu.

Żalu za życiem, które już się nie powtórzy.

Żalu za życiem, które CHIELIBY przeżyć KIEDYŚ.

Ale strach nie pozwalał.

Bo czasu było zawsze pod dostatkiem.

Bo co ludzie powiedzą?

No bo przecież ja się nie nadaję.

Bo może kiedyś… Tak! Kiedyś na pewno, ale nie dziś.

Jestem za stary. Jestem za młoda.

Jestem za brzydka, jestem za gruby…

Nie zasługuję…

Życie zachwytu puste mogiłą strachu zakryte.

Tak mi się wydaje, że najbardziej słone łzy, jaki może wylać człowiek, to łzy za zmarnowanym życiem.

Ale może tylko mi się wydaje. Bo co ja tam mogę wiedzieć?

W każdym razie nie mam zamiaru tego sprawdzać na sobie, cholera!

 

Ale spokojnie. My przecież mamy czas.

Będziemy żyć jutro. Na pewno. Na sto procent! Zaczniemy jutro. No, może pojutrze. Jutro mamy przecież oddać ważny projekt. Czekaj, czekaj. Pojutrze też nie, bo jest spotkanie w sprawie „bardzo ważnej i niecierpiącej zwłoki.”

Może we czwartek.

Tak!

Czwartek to odpowiedni dzień.

Chociaż… czwartek. Hmm. Nie bardzo mi pasuje.

Zabawimy się, dobrze?

Spójrz na swoje życie. Na malutki, maciupeńki jego kawalątek.

Rzuć spojrzenie w lustro swojego własnego Ja.

Bez pieprzenia, rzecz jasna, o jakichś pseudo filozoficznych i głupotach z nurtu New Age.

Tak twardo. Rzetelnie na to popatrz.

Projektowo (lubię to słowo).

Spójrz na swoje stanowisko.

Czekaj! Zatrzymaj się na sekundę. I zanim przejdziesz dalej, weź daj sobie sekundę. Tę sekundę, której być może będziesz wypatrywać kiedyś. Być może jedna sekunda podaruje Ci zmianę, zwrotnicę, inna drogę, inną wersję siebie. Inne życie. Inne JA. A co? Nie należy Ci się?

Spójrz.

Na swoją rolę w rodzinie. Męża. Żony. Córki. Syna. Zięcia…

Rolę dyrektora. Pracownika. Studenta. Szefa. Kierowcy. Bezdomnego… wymieniaj sobie, ile chcesz.

 

Kim jesteś dziś?

Kim miałeś się stać?

Kim miałaś zostać?

Być może te wszystkie role zostały Ci przez innych nałożone na ramię, niczym płaszcz? A Ty uwierzyłeś, że to Twoja skóra.

Zdejmij.

Kim Ty jesteś?

Być może zadajesz sobie pytanie: gdzie podziały się Twoje marzenia, które przepełniały Cię w dzieciństwie?

Ile plastikowych paciorków były warte?

Ile breloczków ze szmelcu?

Ile tego szajsu przyjąłeś w zamian za coś bezcennego, czego już nigdy nie odzyskasz?

Ile złota wymieniłeś na odpustowe muszelki?

 

Jak wiele zostawiłaś?

Oddechów pełnych zachwytu życia?

Głębokich spojrzeń w oczy?

Dotyku poprzedzonego przeskokiem iskry w pełnym napięciu oczekiwaniu?

Wyjątkowych zachodów słońca nad torowiskiem?

Spacerów po łące obok pędzącej życiem autostrady?

Śmiechu podczas tarzania się w stercie jesiennych liści?

 

Eh. Życie wieczne…

To odwieczne, mityczne marzenie.

A jednocześnie wieczyste przekleństwo.

Bo jak możesz docenić jeden dzień, ten dzień dany nam przez wschodzące słońce,

jeżeli masz tych dni nieskończoność? Coś, czego masz nieograniczone zasoby, okazuje się nic nie warte.

Jak dni, których jeszcze nie poznałaś…

Masz ich aż tyle?

Gdyby każdy z nas miał w domu dziesięć ton złota, byłoby warte ono mniej, niż złom żeliwny.

Pamiętam, że w książce „Tajemnice milionera” padło mniej więcej takie pytanie:

Co byś zrobił, gdybyś wiedział, że to ostatni dzień twojego życia?

To właśnie, wbrew pozorom, pełna kwintesencja filozofii życia.

 

Wczoraj skończyłem pieprzone czterdzieści pięć lat życia w tej kadencji rzeczywistości.

Ale chyba coś nareszcie zaczyna docierać do tej łepetyny.

Tak mi się przynajmniej wydaje.

 

Parę lat temu napisałem słowa do piosenki.

Adekwatnym w moim mniemaniu fragmentem egoistycznie się z Tobą podzielę. Fragmentem, w którym następuje przebudzenie.

 

„W końcu, gdy w lustra patrzę oblicze

i mój iloraz na palcach ręki liczę

faktycznie niewiele pojmuję.

Ale głupi nie czuje głupoty swej udręki.

Ciemnotą trawiony

nie został do zrozumienia stworzony.

 

Kogo w lustrze oglądam?

Kogo chcę widzieć?

Kogo wyglądam?

Kowala swego losu,

czy kogoś, kto nigdy nie miał głosu?”

 

Oj, będzie się działo 😉

Ale pewnie zacznę od jutra, co?

Mam przecież mnóstwo czasu…

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *