Nie jestem z tych od tworzenia niezliczonych motywacyjnych postów o tym, jakie to życie jest cudowne i jak to uśmiech rozświetli każdą drogę przez mrok.
Nie będę sprzedawał za czterdzieści siedem złotych tajemnej wiedzy, będącej wynikiem dekad tytanicznej pracy tysięcy naukowców współpracujących w pocie czoła z czterema tysiącami oświeconych mnichów z najbardziej zapadłej dziury w Tybecie.
Jest od tego cała rzesza różnych kołczów i guru od wszystkiego. Ci, którzy są skuteczni, a którzy tylko wyciągają kasę, to nie moja sprawa. Nie mój portfel. To Twoja kasa, wiara, zaufanie i proces.
A zresztą…
Nieistotne.
Ale o czym to ja chciałem?
Aha!
Czy też tak masz, że czasami ciężar plecaka obowiązków i zobowiązań jest po prostu za wielki?
Czy masz takie dni, że nawet nie marzysz o tym, by się wyspać? O co to, to nie. To za dalekie marzenie. Nierealne. Mówię o takich dniach, w których nie marzysz o tym, by spać, ale by po prostu przeczłapać przez próg. Zdjąć buty. Poluzować ciasny krawat. Rzucić na oparcie krzesła krępującą garsonkę. Zdjąć te pieprzone szpilki i rozmasować stopy, które cały dzień nie siedziały.
Czasem bywa ciężko.
Ale nie odpuszczamy, co nie?
A nawet nam nie wolno! Wiadomo – zobowiązania. Zarówno my, jak i nasz bank oraz dostawcy naszych dóbr życiowych mają swoje żołądki.
Wiesz, o czym mówię?
Pewnego razu usłyszałem hipotezę o tym, że większość problemów wystarczy zostawić na dwa tygodnie, a same się rozwiążą.
Wypróbowałem tę metodę. Podszedłem do sprawy solidnie. Dla pewności niektóre problemy, poddałem kilku takim cyklom.
Rezultat metody?
Opłakany.
Nie polecam generalnie. Szczerze.
Jednakże, mam parę uwag.
Sprawy twarde, życiowe, urzędowe, skarbowe, związane z pracą i wszelkie tego typu trzeba, jak wiesz – załatwiać. Czy się to podoba, czy nie. To truizm i każdy odpowiedzialny o tym wie, więc rozwodził się nad tym nie będę. Normalka.
Ale są jeszcze sprawy inne. Te ze środka nas. Silne, mocne i naprawdę poważne. To te, które gniotą nas wewnątrz. Te, które kręcą sztyletem wbitym w nasze serce. Te, które gotują nam kwas w brzuchu. Które sypią sól na rany zadane przez innych. Ciążą łańcuchem przykutym do zostawionych krzywd. Krępują ręce kajdanami żalu.
Za załatwienie tych spraw często wydalibyśmy ostatni grosz.
Za uśmierzenie bólu oddalibyśmy największą przysługę.
Sprzymierzylibyśmy się z potworem. A moralizatorzy, którzy teraz podniosą rękę na Veto, mówię wam, że nie macie, cholera, bladego pojęcia. Gdybyście mieli pojęcie…
Człowiek za uśmierzenie cierpienia zrobi naprawdę dużo.
A czasami jest to większy ból, niż jest w stanie opisać największy poeta.
Zgodzilibyśmy się podpisać cyrograf, gdyby tylko przyniosło to ulgę temu, co w środku wrzeszczy tak, że aż nie możemy tego pokazać na zewnątrz.
Czułeś kiedyś taki ból? Taką krzywdę? Niesprawiedliwość? Niegodziwość? Zdradę?
Zawód na ludziach? Albo gorzej – na człowieku?
Jeżeli nie – jesteś małym dzieckiem, albo szczęśliwym pechowcem (nie będę rozwijał, dlaczego pechowcem).
Ale starając się skracać, ile mogę, wracam tutaj do tej hipotezy, która w pragmatycznych sytuacjach się nie sprawdziła. Czyli by zostawić problem na dwa tygodnie.
Po mojej modyfikacji jednak nie zalecam stosować jej według oryginalnej receptury.
Moja recepta jest prawie niemożliwa do wykonania. Tym bardziej trudna, im większą przynosi ulgę. Z czasem.
Odpuść.
I tak wszystko Ci sprzyja. Nawet, gdy wydaje się, że jest odwrotnie. Jeżeli zgrzytasz zębami ze złości na te herezje, które tu wygłaszam i zaciskasz pięści, bo przecież wszystko sprzysięgło się przeciwko Tobie, to zastanów się przez sekundę. Odbądź krótką podróż w przeszłość. Przecież trochę już wydreptałeś ścieżek na tej płaszczyźnie egzystencji i wiesz, że bywały w Twoim życiu tragiczne i strasznie bolesne momenty, które potrafiły być źródłem cierpienia na miesiące lub nawet dekady. I okay, to każdego dotyka. To normalne. Ale najczęściej te tematy, gdy zostały załatwione, pokazywały swoją prawdziwą rolę w Twojej historii – zawsze działały na Twoją korzyść. Wiesz, nie zrobisz naleśników, jeżeli nie rozbijesz paru jajek. A boski plan nie ma ani sumienia, ani litości. Bez względu, co mówią święci nawiedzeni.
Dlatego jeśli nienawidzisz, złościsz się, masz poczucie krzywdy, zostałeś wyrolowany i ktoś Cię zdradził – odpuść. I żeby było jasne: drań i szuja zawsze nim pozostanie. Moja procedura dotyczy tylko tego, co zrobisz ze swoim wnętrzem. Z nim/nią nie masz żadnego obowiązku się godzić albo zapraszać go/ją na grilla. Co to, to nie. Nie trzeba się tulić, dzielić opłatkiem, trzymać za rączki i radośnie pląsać w rytm Gumbo Ya Ya.
Mówię o pogodzeniu się samego z sobą. WYŁĄCZNIE. Bo krzywda wyrządzona Tobie przez kogoś innego nie powinna być czymś, co w rezultacie sprawi, że będziesz krzywdzić siebie samego.
Zgadza się?
Dlatego odpuść.
Pieprzyć ich.
Co nie?
😉
Więc odpuść.
Nie na dwa tygodnie.
Odpuść na zawsze.
Zakręcone?
To nic. Ważne, że to działa.
Zresztą, jakby tak być szczerym do końca, to przecież nikt z nas…
Świętością nie grzeszy.
😉
Add a Comment